Hakuna matata i już się nie martw, aż do końca swych dni

„Hakuna matata i już się nie martw, aż do końca swych dni” to fragment piosenki z popularnej bajki „Król Lew”, zna ją prawie każde dziecko i niewątpliwie wielu dorosłych. Doskonale znam ten fragment i ja, jednak odkąd będąc w Kenii, gdzie po suahili „hakuna matata” znaczny nie nic innego jak „nie martw się”, osobiście odczułam czym jest opieka i ochrona Boga, hasło to nabrało w moim życiu zupełnie innego znaczenia. To był czas, w którym Pan Bóg namacalnie zaopatrywał naszą grupę we wszystko czego potrzebujemy, ucząc nas przy tym, że wiara i zaufanie mogą więcej, aniżeli nasze zmartwienia i starania. Ale zacznijmy od początku.

W 2018 r. grupa 8 osób po raz pierwszy wyruszyła do szkoły w Kwademu w Kenii, małej wioski położonej ok. 60 km od Mombasy, aby przez 2 tygodnie prowadzić tam lekcje biblijne, zajęcia plastyczne oraz wykonać prace wokół szkoły, wspierając tym działającą tam na co dzień Mirkę Kalume, Polkę, która kilka lat temu założyła szkołę, w której obecnie uczy się ok. 150 dzieci.

W 2019 r. grupa wyruszyła po raz kolejny, praktycznie w takim samym składzie. Po raz drugi w podróż do oddalonego o 10 tysięcy kilometrów Kwademu wyruszył Pastor Andrzej Seweryn z żoną Ewą, Agata Mozolewska i Marek Żuk z Białegostoku, Weronika Haratym z Lublina, Magdalena Artysiewicz wraz z koordynującą całą wyprawę Ireną Łukianiuk z Bielska Podlaskiego. Po raz pierwszy pojechała Kaye Hacker z Lublina oraz ja, Dominika Żuk. Agata i Magda poleciały do Kwademu już na początku lipca, my dołączyliśmy do nich miesiąc później.

W dniu 2 sierpnia 2019 r. spotkaliśmy się na lotnisku kilka godzin przed odlotem, aby podzielić się bagażem i zapakować go w granicach dozwolonej wagi. Każdy z nas mógł wziąć 48 kg bagażu rejestrowego i 10 kg podręcznego. Wydaje się, że to dużo, jednak w obliczu ilości zaopatrzenia, które musieliśmy wziąć, a którego nie można kupić na miejscu, było to absolutne minimum. Nasze rzeczy osobiste stanowiły jedynie połowę bagażu, w pozostałej części były to materiały do zajęć, podręczniki do lekcji o Księdze Daniela, elektronarzędzia do budowy placu zabaw, słodycze dla dzieci oraz nasze jedzenie na 2 tygodnie. Pomimo tego, że dopiero na lotnisku podzieliliśmy się rzeczami, za których zakup poszczególne osoby odpowiadały to wszystko co chcieliśmy zabrać zmieściło się dosłownie co do ostatniego grama, niczego nie trzeba było zostawić. Pierwszy etap poszedł gładko.

Podczas międzylądowania modliliśmy się o prowadzenie Boga w tym czasie, o Jego mądrość, ale przede wszystkim o to aby przez doświadczenie, przez to, że większość grupy nie jechała już w „nieznane”, kierowała nami pokora. Jedna z nas podzieliła się również swoją modlitwą, w której prosiła Boga o dodatkowe doświadczenie grupy, o postawienie nas na wyższym poziomie trudności. Modlitwa ta została wysłuchana, a my na jej skutki nie musieliśmy długo czekać.

Po ponad 20 godzinach podróży na lotnisku w Mombasie dowiedzieliśmy się, że nasze bagaże nie doleciały. Jedzenie, ubrania, leki zapobiegające malarii. Nic. Mieliśmy tylko to co w czym przyjechaliśmy (w większości byliśmy w spodniach z długimi nogawkami, a w Kenii było wówczas ponad 30 stopni ) , i to co mieliśmy w bagażu podręcznym, a niewielu z nas miało tam jakiekolwiek rzeczy osobiste. Sytuacja była o tyle trudna, że ciężko było się dowiedzieć kiedy bagaże dolecą oraz fakt, iż nie było możliwości kupna niczego poza szczoteczką do zębów. Po tych wydarzeniach w drodze do szkoły biłam się z różnymi myślami, jednak zdecydowanie przeważały te negatywne – złość, zniechęcenie. Aż w końcu przyjechałam na miejsce ….

Już przed bramą wjazdową do szkoły czekała na nas grupa dzieci z powitalnym tańcem. Później od Agaty dowiedzieliśmy się, ile wysiłku i godzin pracy dzieci włożyły w przygotowania. Po przywitaniu dzieci każdemu z nas wręczyły napój – przecięty kokos z wodą kokosową. Wzruszyło mnie to bardzo, gdyż wiem, że tamtejsze dzieci takich rarytasów nie piją, a mimo tego wręczyły to nam z ogromną i szczerą radością. I wtedy złość ustąpiła wzruszeniu a chwile później po raz pierwszy okazało się, że naszych małych bagażach jest wszystko czego tak naprawdę potrzebujemy – 1 kg cukierków dla dzieci, które w ostatniej chwili zostały włożone do jednego z bagaży podręcznych. Mogliśmy cukierkiem podziękować im za piękne przywitanie. Cukierkiem, który znaczy dla nich o wiele więcej niż jesteśmy sobie w stanie wyobrazić.

Na miejscu były Agata i Magda, które w miarę możliwości podzieliły się swoimi rzeczami, a dzięki materiałom przywiezionym w zeszłym roku mogliśmy na nowo przygotować materiały do zajęć plastycznych. Każdy z nas miał materiały do prowadzenia lekcji i Biblię, czego potrzebowaliśmy więcej ? Dwa dni później rozpoczęliśmy zajęcia.

Tematem przewodnim tegorocznych półkolonii w szkole w Kwademu były Owoce Ducha Świętego, prezentowane na podstawie różnych historii biblijnych. Najstarsza grupa, w której zajęcia prowadził Pastor Andrzej z żoną Ewą uczyła się o Danielu, zaś młodsze dzieci czytały historie m.in. o Saulu, o uciszeniu burzy, miłosiernym Samarytaninie, Dawidzie i Abigail czy o Rut i Esterze. Zajęcia biblijne były uzupełnione tematycznymi pracami plastycznymi, które sprawiały dzieciom szczególną radość. Była to dla nich jedna z nielicznych okazji, kiedy mogły pracować z klejem, bibułą i nożyczkami. Podczas niektórych zajęć plastycznych wykonywaliśmy np. figurki osiołka lub kukiełki – sądziłam, że tego rodzaju praca zyska podwójnie – dzieci nie tylko będą czerpały radość z jej wykonywania ale również własnoręcznie wykonają swoje nowe zabawki. Nie spodziewałam się jednak, że zabawa zabawkami jest dla nich nieznana i nie potrafią tego robić.

W trakcie zajęć i zabaw robiliśmy dzieciom dużo zdjęć. Dzieciaczki chętnie pozują a jeszcze chętniej oglądają zdjęcia – dla wielu z nich była to pierwsza okazja do zobaczenia siebie, bo przecież luster w domu nie mają …

Typowy dom w wiosce Kwademu. Mieszka w nim nawet do 10 osób.

Komunikatywna praca z dziećmi była możliwa dzięki tamtejszym nauczycielom, którzy tłumaczyli dzieciom na język suahili. Znaczną część planu zajęć wypełniał śpiew. Dzieci śpiewały nie tylko po angielsku, lecz również po polsku – śpiewały takie pieśni jak „Dzisiaj jest dzień” czy „Królów Król i panów Pan”. Nie da się opisać mocy ich głosów, mogę jedynie powiedzieć, że ich śpiew przyprawiał nas o gęsią skórkę.

Po upływie jednego tygodnia zorganizowaliśmy spotkanie z rodzicami, którego celem było m.in. rozmowa z dyrektorem, ale przede wszystkim ewangelizacja. Pastor Andrzej przygotował Słowo, a my modliliśmy się o to, aby tłumacz mógł je skutecznie przełożyć. Na końcu spotkania rodzice zostali wezwani do oddania swojego życia Bogu i ku naszemu zaskoczeniu decyzję tę podjęło kilku z rodziców, a my modliliśmy się o wytrwanie w niej. Z rodzicami spotkaliśmy się również podczas ostatniego dnia pracy z dziećmi. Każda grupa przygotowała program- werset i scenkę, ukazujące czym zajmowaliśmy się przez ostatnie dwa tygodnie. Miło było od nich usłyszeć, że podoba im się nasza praca i mają nadzieję na kolejne spotkanie za rok. Jedna z matek poprosiła nawet Agatę o egzemplarz Pisma Świętego w suahili.

Tak jak niewątpliwie dzieci czerpały radość z zajęć, tak w dalszym ciągu najważniejszym punktem planu dnia pozostawał dla nich obiad. Nie trzeba było ich dwa razy wołać, wystarczył jeden dźwięk dzwonka, aby przerwały nawet najfajniejszą zabawę czy kulminacyjny moment meczu siatkówki. Wówczas dzieci biegły po swoje plastikowe pojemniczki i grzecznie ustawiały się w kolejkę – od najmłodszej grupy do najstarszej.

Bardzo smucił mnie ten widok, ponieważ wiedziałam, że dla większości z nich był to jedyny posiłek w ciągu dnia. Nie każdy może sobie pozwolić na śniadanie, którym w tamtejszych realiach jest wyłącznie herbata. Obiad przeważnie składał się z ryżu bądź ugali ( coś w rodzaju papki kukurydzianej ) z grochem lub fasolą. Mięso jest rarytasem, jedzonym maksymalnie kilka razy do roku, podczas świat czy innych specjalnych okazji. Dieta dzieci kenijskich jest bardzo uboga, czego zewnętrznym wyrazem są króciutkie i słabe włosy, które nie rosną ze względu na ogromne niedobory witamin. Ogromnie smutne wrażenie wywarła na mnie woda pitna dzieci – jest to mętna jasnobrązowa i nabierana z kałuży, bajora albo jest to deszczówka w tanku, przypominająca kolorem sok z kiszonej kapusty. Tylko raz widziałam aby dziecko przyniosło do szkoły drugie śniadanie. Był to Kadenge, chłopiec z bogatszej rodziny, który przyniósł suchą kromkę tostowego chleba. Gdy zaczął ją jeść, zaczęły zbiegać się dzieci prosząc o kawałek. Chętnie się dzielił i dawał każdemu dosłownie po okruszku, a gdy reszta dzieci widziała, że inni jedzą, zbiegała się wyciągając rączkę chociaż po ten jeden okruszek…

Obiad w szkole to dla niektórych dzieci jedyny posiłek w ciągu dnia. Przed posiłkiem nalewają zgromadzoną w porze deszczowej wodę do swojego pojemnika i myją w niej ręce, po czym ją wypijają – w Kenii woda nie może się marnować.

W zeszłym roku Marek, przy użyciu dosłownie kilku bardzo prymitywnych narzędzi (tępej piły, młotka, krzywej poziomicy), wybudował na ternie szkoły zjeżdżalnię. Nikt z grupy nie spodziewał się ileż wywoła to radości ! Była to pierwsza zjeżdżalnia w okolicy, a większość z dzieci nigdy nie stała na takiej wysokości nad ziemią. Zainteresowanie było tak duże, że cała grupa musiała pilnować porządku przy tworzącej się kolejce. Po tych doświadczeniach w trakcie przygotowań do tegorocznego wyjazdu powstał plan powiększenia placu zabaw. W tym celu, dzięki hojności brata z Bielska Podlaskiego i małżeństwa ze zboru w Białymstoku, zgromadziliśmy niezbędne przedmioty – huśtawki, haki, liny, które wysłaliśmy pocztą kilka miesięcy wcześniej oraz elektronarzędzia, które zapakowaliśmy do swojego bagażu. I na te narzędzia musieliśmy trochę poczekać, jednak udało się – plac zabaw, dzięki intensywnej pracy Marka i Pastora Andrzeja został rozbudowany, a oficjalne otwarcie nastąpiło ostatniego dnia pracy w szkole. Sam proces budowy był niezwykle atrakcyjny dla dzieci, szczególnie chłopcy przestali uczestniczyć w grach i sporcie i z zaciekawieniem przyglądali się pracy naszych braci. Nie tylko dzieci, lecz także znajdujący się na terenie szkoły robotnicy zdumiewali się na widok elektrycznej szlifierki czy elektrycznej piły.

Obecnie plac zabaw składa się z dwóch, połączonych belką domków, zjeżdżalni, czterech huśtawek oraz ścianki wspinaczkowej. Radość dzieci z powodu wybudowania zjeżdżalni widziałam wyłącznie na zdjęciach i filmach, teraz mogłam osobiście tego doświadczyć. Było to niesamowite, dzieci były wręcz w euforii. Każde z nich chciało się pohuśtać, wobec czego ustaliliśmy zasadę – 10 popchnięć i zmiana. Było to niezwykłe, bo w Polsce plac zabaw jest niemalże przed każdym blokiem, a dzieci na nich brak. Wzruszało mnie a zarazem smuciło, czasem wręcz złościło to, że to co dla dzieci w Kenii jest czymś niezwykłym i niecodziennym, a często wręcz nieosiągalnym, dla nas jest czymś oczywistym, nie robiącym żadnego wrażenia. Czułam, że to niesprawiedliwe. Myślałam, czym zasłużyłam, że urodziłam się w Polsce dzięki czemu moje życie na starcie jest znacznie łatwiejsze i przyjemniejsze? Te myśli wielokrotnie towarzyszyły mi podczas całego wyjazdu. Jestem wdzięczna Bogu za swój kraj i wiem, że swoje możliwości muszę wykorzystywać do pomocy innym.

Celowo w swojej relacji opowieść o bagażach urwałam już na początku historii z nimi związanej, ustępując pracy w szkole i krótkiej, zdecydowanie okrojonej historii o dzieciach, chcąc w ten sposób pokazać, że w momencie rozpoczęcia pracy w szkole ten temat zszedł na dalszy plan. A na nasze walizki z cierpliwością troszkę musieliśmy poczekać.

Każdy z nas przed wyjazdem przygotował swoją „bezpieczną walizkę” – z właściwymi ubraniami, butami, kremami, lekami na przeróżne dolegliwości czy ratunkowymi czekoladkami, jednak Bóg miał dla nas inny plan i dopiero po czasie mogliśmy dostrzec jak doskonale byliśmy przez niego zaopatrzeni. Przede wszystkim świadczy o tym, fakt, że każdy z nas, bez wyjątku, miał w bagażu podręcznym Biblię oraz materiały niezbędne do prowadzenia lekcji Biblijnych. Dzieliliśmy się wszystkim co mieliśmy, a we wszystkie kolejne niezbędne przedmioty byliśmy zaopatrywani w miarę upływu czasu. I tak w czasie kiedy skończyły nam się wszystkie tabletki przeciw malarii (a komarów było dużo) przyjechały trzy z czternastu walizek ( trzy dni po przylocie), w których były m.in. kolejne opakowania leku, odrobina jedzenia, trochę męskiej odzieży oraz rozważania do porannych społeczności Marka. Gdy po raz kolejny kończyły się leki oraz jedzenie z poprzedniej walizki, ósmego dnia po przylocie otrzymaliśmy kolejnych dziewięć walizek, a dziewiątego dnia ostatnie dwie.

Nie ma co ukrywać, iż brak rzeczy osobistych w gorącej Kenii stanowił dużą niedogodność jednak widząc warunki w jakich żyją Kenijczycy, byliśmy wdzięczni Bogu i świadomi, że dla nas ta sytuacja jest jedynie przejściowa. Już niedługo po przyjeździe zauważyliśmy w tym lekcję, którą przyszykował dla nas Bóg – przyjechaliśmy przecież uczyć dzieci Owoców Ducha : miłości, radości, cierpliwości, dobroci… Przyjechaliśmy uczyć tego dzieci, które nie mają co jeść, piją wodę z kałuży, nie mają w co się ubrać, żyją na tym świecie co my a jednak tak odmiennym. Zrozumieliśmy, że jest to dla nas próba, podczas której wartości, których uczymy musimy zaprezentować postawą i czynami.

Misja w Kenii nauczyła mnie przede wszystkim tego, że Bóg zaopatruje. Jadąc tam, moim celem było danie z siebie dzieciom jak najwięcej, jednak po powrocie okazało się, że to ja dostałam od nich znacznie więcej aniżeli dałam. Ktoś kiedyś powiedział, że ratując jedną duszę nie zmieni się całego świata, ale zmieni się świat dla jednej duszy, a ja w pełni się z tym zgadzam. Kwademu, oby do zobaczenia za rok !

Dominika Żuk

Z dnia na dzień dzieci się coraz bardziej otwierały i coraz bardziej pragnęły naszego zainteresowania, przytulenia, czy chociażby spaceru trzymając się za ręce

W każdy poniedziałek zajęcia szkolne rozpoczynają się od apelu, podczas którego uczniowie śpiewają kenijski hymn i zawieszają flagę. Z dumą patrzyliśmy na powiewającą obok flagę polską.

Kilka razy w tygodniu dzieci przychodzą do szkoły z patykami i składają je na ognisko do przygotowania obiadu.

Oto i my -od lewej: Pastor Andrzej Seweryn z żoną Ewą, Irena Łukianiuk, Kaye Hacker, Weronika Haratym, Agata Mozolewska, Magdalena Artysiewicz, Marek Żuk, Dominika Żuk